Barometr epidemii (74) - strona 2

04.09.2021
Małgorzata Solecka
Kurier MP

Największy błąd. Brak decyzji o obostrzeniach. Rząd zresztą nie waha się przed popełnianiem kolejnych błędów. Brak kampanii edukacyjnej, brak materiałów informacyjnych dotyczących szczepień przeciw COVID-19, bardziej dostępnych niż abstrakcyjne billboardy czy spoty reklamowe (czy ktoś w ogóle brał pod uwagę druk plakatów i ulotek, które trafiłyby do wszystkich przychodni i aptek?) nie wyczerpuje przecież listy błędów możliwych do popełnienia. Choć od lipca wiadomo, że ogłoszenie obostrzeń – ograniczenie dostępu do usług dla osób bez certyfikatu covidowego – co prawda może obudzić niezadowolenie głośnej mniejszości, ale doskonale mobilizuje znaczącą część biernej wobec szczepień niezaszczepionej części społeczeństwa do podjęcia pozytywnej – dla nich samych i dla całej populacji – decyzji (przykład Francji, która już przekroczyła 72 proc. zaszczepionych minimum jedną dawką jest tu koronnym dowodem, a Francuzi to jedno z najbardziej sceptycznych wobec szczepień społeczeństw UE), rząd ciągle tylko o możliwych decyzjach mówi, nie podejmując żadnej.

Nie ma też żadnych działań na rzecz zaszczepienia do optymalnego (czyli niemal pełnego) poziomu grup szczególnie narażonych na ciężki przebieg COVID-19. Podczas gdy wiele krajów UE osiągnęło stuprocentowy lub przynajmniej ponad dziewięćdziesięcioprocentowy poziom zaszczepienia seniorów, i to uwzględniając już grupę sześćdziesięcio, a nawet pięćdziesięciolatków, w Polsce trzymamy się – najwyraźniej – prezydenckiej wykładni, że szczepienia są indywidualną decyzją każdego obywatela, a rolą państwa jest zapewnienie szczepionek i przekonywanie, ale bez wywierania nacisku i – broń Boże – przymusu (!). Tak. Prezydent kraju i pełnomocnik rządu ds. szczepień przeciw COVID-19 nie mówią językiem przepisów, które przewidują – na razie hipotetycznie – możliwość objęcia obowiązkowymi szczepieniami niektórych grup (np. zawodowych), tylko językiem środowisk antyszczepionkowych, mówiących o przymusie szczepień. To wręcz symboliczne, smutne. I – przede wszystkim – niepokojące.

Największy znak zapytania. Sytuacja w ratownictwie medycznym. Konflikt między Ministerstwem Zdrowia a ratownikami medycznymi u progu kolejnej fali pandemii nie tylko niepokoi, ale wręcz – przeraża. W poprzednich dwóch falach, jesienią i wiosną, zespoły ratownictwa były pierwszą linią frontu walki z COVID-19. I choć można mieć nadzieję, że tym razem liczba chorych wymagających hospitalizacji nie będzie aż tak duża, jak rok i pół roku temu, po pierwsze – nie można mieć takiej pewności, po drugie – nawet, jeśli ciężko chorych covidowych będzie mniej, zespoły ratownictwa wyjeżdżają – codziennie – do tysięcy innych zdarzeń. Jeśli nawet co czwarty zespół – jak „uspokaja” Ministerstwo Zdrowia – jest wyłączony, musi to oznaczać, patrząc w perspektywie być może już kilkunastu dni, pogorszenie bezpieczeństwa zdrowotnego Polaków.

Rozwiązania, po jakie zdaje się ma ochotę sięgnąć rząd, czyli przetrzymanie ratowników medycznych dzięki wsparciu straży pożarnej i wojska, to droga donikąd. Jest oczywiste, że w karetkach pogotowia mogą jeździć do wezwań strażacy i żołnierze, nawet po podstawowych kursach pierwszej pomocy. I jest równie oczywiste, że w takich przypadkach będą oni wieźli każdy przypadek, nawet najbłahszy, do najbliższego szpitalnego oddziału ratunkowego. To z kolei (znów – pamiętajmy o pandemii!) musi się przełożyć na większe obciążenie i tak oblężonych SOR-ów. Czy wytrzymają to lekarze i pielęgniarki, dyżurujący na oddziałach ratunkowych? Jak przełoży się to na bezpieczeństwo pacjentów faktycznie potrzebujących pomocy na SOR w trybie nagłym? I, może przede wszystkim, czy w ogóle ktoś te scenariusze analizuje?

strona 2 z 2
Aktualna sytuacja epidemiologiczna w Polsce Covid - aktualne dane

COVID-19 - zapytaj eksperta

Masz pytanie dotyczące zakażenia SARS-CoV-2 (COVID-19)?
Zadaj pytanie ekspertowi!