Za tydzień, 1 września, początek roku szkolnego. I – czy rząd tego chce, czy nie – początek odliczania do sezonu infekcyjnego, który w skali mikro, pojedynczych żłobków, przedszkoli i szkół, rozpoczyna się najpóźniej w połowie września. To, co jeszcze rok temu było rutyną, czyli zwykłe infekcje wirusowe wśród najmłodszych, w tym roku może szybko przerodzić się w wyzwanie, któremu system ochrony zdrowia nie będzie mógł sprostać. Jesteśmy na to gotowi?
![](https://adst.mp.pl/img/articles/www/covid19/covid19-aktualnosci/tss-sie-24-20202146-procpoz.jpg)
Jedna z łódzkich szkół podstawowych przed rozpoczęciem roku szkolnego w czasie epidemi COVID-19, 24 sierpnia 2020 r. Fot. Tomasz Stańczak / Agencja Gazeta
Wiadomo już, że poza czerwonymi strefami uczniowie 1 września stawią się w swoich szkołach. Nie będzie zapewne, w większości placówek, apeli. Będą – maski, płyny dezynfekcyjne i krótkie spotkania z wychowawcami, którzy przekażą dzieciom i młodzieży niezbędne informacje, dotyczące tego, jak będą – w założeniach – wyglądać następne tygodnie edukacji. W założeniach, bo jak będą wyglądać, to nikt w tej chwili nie jest w stanie przewidzieć.
Odkładając na bok stan przygotowań szkół do roku szkolnego 2020/2021 (to temat rzeka, i to raczej rozmiaru Amazonki niż Wisły), warto zatrzymać się na wyzwaniach dotyczących obszaru ochrony zdrowia.
Po pierwsze, liczba testów. Ministerstwo Zdrowia twierdzi, że 180 laboratoriów, którymi w tej chwili dysponujemy, jest w stanie dziennie przeprowadzić około 60 tysięcy testów. Rzeczywista liczba wykonywanych testów mieści się – na przestrzeni ostatnich tygodni – w przedziale 16-29 tysięcy na dobę. Zmorą są weekendy i święta, co oczywiście nie wyróżnia nas na tle innych krajów, ale gdy weźmie się pod uwagę, ile rzeczywiście testów wykonujemy, weekendowe (zwłaszcza sobotnie) spowolnienie staje się problemem.
Polska w tej chwili zajmuje 72. miejsce na świecie pod względem liczby wykonywanych testów w przeliczeniu na milion mieszkańców (nieco ponad 67,5 tysiąca). Pod względem globalnej liczby potwierdzonych przypadków – 45. miejsce, zaś pod względem liczby aktywnych przypadków – 25. miejsce na świecie. Czechy, zajmujące o dziesięć oczek wyższe miejsce, mogą pochwalić się wskaźnikiem niemal 79 tys. testów na milion mieszkańców – to najlepiej pokazuje dystans, jaki powinniśmy już dawno pokonać, a tego nie zrobiliśmy. Dlaczego? Sądząc po sygnałach docierających z różnych stron kraju, coraz większym problemem staje się wydolność lokalnych sanepidów i testowanie osób objętych kwarantanną, a także – ustalanie (a raczej nieustalanie) kontaktów osób z potwierdzonym zakażeniem. To, przed początkiem roku szkolnego, powinno zabrzmieć nie jak dzwonek, ale jak syrena alarmowa – bo dosłownie za chwilę możemy mieć zwielokrotnioną liczbę osób pozostających w kwarantannie i tych z potwierdzonym wynikiem dodatnim. Wydolność inspekcji sanitarnej w prowadzeniu dochodzeń epidemiologicznych, zlecaniu testów i raportowaniu ich wyników będzie mieć kluczowe znaczenie.
Po drugie, kompetencje lekarzy POZ w obszarze walki z epidemią. Ministerstwo Zdrowia planuje ich zwiększenie – od września. Lekarze POZ mają otrzymać możliwość zlecania testów na obecność koronawirusa, ministerstwo chce również większej liczby porad stacjonarnych, czyli odejścia od modelu świadczenia opieki niemal wyłącznie w formie zdalnej.