Jak cytować: Duława J.: Pandemia w oknie Noblistki. Med. Prakt., 2020; 5: 170–173
Olga Tokarczuk
O wzajemnych powiązaniach i przenikaniu się medycyny z gospodarką i literaturą powstało wiele tysięcy tekstów, zarówno naukowych, jak i beletrystycznych. Nigdy jednak we współczesnej historii jeden czynnik nie wywarł tak wielkiego wpływu na trzy wymienione, jakże istotne filary naszej cywilizacji, jak dzisiaj. Kawałek RNA nazwany koronawirusem SARS-CoV-2 rujnuje światową gospodarkę, zmienia myślenie o medycynie i całym systemie ochrony zdrowia, staje się bohaterem wielu figur retorycznych w literaturze. W obliczu konkretnego zagrożenia zapanowała (prawie) powszechna zgoda co do zmiany hierarchii podstawowych wartości, stanowiących o kształcie i przyszłości naszej cywilizacji.
Medycyna, do tej pory gorsza siostra gospodarki, staje się nadzieją
dla świata. Niektórzy ze zdumieniem zauważają,
że praca lekarza i pielęgniarki, a także innych
pracowników ochrony zdrowia może być bardziej
wartościowa (niestety ciągle jednak nie dosłownie)
niż na przykład współczesnych „gladiatorów” występujących
na różnych światowych arenach. Patrząc
wstecz, dostrzegamy, jak zadziwiająca była
powszechna niemal zgoda polityków różnych opcji,
którzy od wielu lat zgodnie odmawiali rzetelnego
finansowania służby zdrowia i opieki społecznej.
Różnili się tylko sposobami uzasadniania swoich
decyzji. Jedni uważali, że środki finansowe wydane
na ochronę zdrowia zostaną zmarnowane,
inni powoływali się na ważniejsze, często dość
osobliwe potrzeby. W warunkach prawdziwego
zagrożenia i jedni, i drudzy stają się, mimo podejmowanych
obecnie mniej lub bardziej racjonalnych wysiłków, bezbronni jak dzieci. Ze szpitali, a szczególnie z domów opieki dochodzą alarmujące
sygnały, wskazujące na skalę zaniedbań w zakresie
infrastruktury. Trzeba było ogólnoświatowego
lęku egzystencjalnego na niespotykaną dotychczas
skalę, żeby świadomość lekceważenia potrzeb systemu
ochrony zdrowia i opieki społecznej dotarła
do środowisk, które nie były nimi bezpośrednio
zainteresowane. Lekarze zastanawiają się, czego
jeszcze trzeba, aby ta świadomość stała się powszechna i znalazła przełożenie na racjonalne
decyzje polityków, którym na razie najlepiej wychodzi
zagadywanie i zastraszanie.
Niezależnie od poglądów politycznych, statusu
społecznego, religii czy miejsca zamieszkania oczy
większości ludzi zwracają się z nadzieją ku lekarzom,
pielęgniarkom, opiekunom oraz pracownikom
nauki, upatrując w ich pracy szansy na pomoc chorym, a przede wszystkim na ochronę przed zachorowaniem.
Skala zagrożenia oraz brak skutecznego
leczenia przyczynowego chorych na COVID-19
ułatwiają zrozumienie podstawowej dla medycyny
prawdy, że najskuteczniejszym sposobem ratowania
zdrowia jest profilaktyka. Pozostaje pytanie,
czy obecna dramatyczna sytuacja
może spowodować, że to zrozumienie stanie się powszechne.
Wszechobecny lęk ułatwia znoszenie restrykcji
narzucanych przez coraz to nowe zapisy prawa lub
przyjmowanych dobrowolnie przez obywateli, nie
niweluje jednak różnic w radzeniu sobie z ograniczeniami
życia codziennego. Wydaje się, że warunki
izolacji najlepiej znoszą osoby charakteryzujące
się tzw. bogatym życiem wewnętrznym, w tym
twórcy, którzy w trudnej sytuacji są w stanie odkryć
jej pozytywy, a nawet potraktować ją jako
punkt wyjścia do głębokich i cennych przemyśleń.
Do osób, które w narzuconych ograniczeniach potrafią znaleźć szansę dla siebie, a nawet pretekst do rozważań o naprawie świata, należy niewątpliwie
polska noblistka – Olga Tokarczuk. Jej felieton,
który ukazał się w rubryce „Moje okno na świat”
prowadzonej przez „Frankfurter Allgemeine Zeitung”,1 a w polskim przekładzie w „Gazecie Wyborczej”,2 jest z jednej strony porywającą perełką literatury, z drugiej zaś – manifestem wiary intelektualistki w możliwości człowieka jako gatunku
zdolnego do samonaprawy. Zapewne każdy ma
prawo odczytać ten tekst po swojemu. Ważne jest
jego całościowe przesłanie, choć lekarzowi trudno
się oprzeć pokusie wskazania w nim miejsc, które
odnoszą się w sposób bezpośredni do medycyny.
„Wirus przypomniał nam przecież to, co tak namiętnie
wypieraliśmy – że jesteśmy kruchymi istotami
(...). Że umieramy, że jesteśmy śmiertelni (...).
Uświadomił nam, że bez względu na to, jak bardzo
czujemy się słabi i bezbronni wobec zagrożenia, są
wokół nas ludzie, którzy są jeszcze słabsi i potrzebują
pomocy (...). Na naszych oczach rozwiewa się
jak dym paradygmat cywilizacyjny (...), że możemy
wszystko i świat należy do nas”.
To właśnie potrzeba pomocy słabym i bezbronnym chorym legła u podstaw istnienia i rozwoju medycyny. Choć przecież nikt bardziej niż lekarz nie zdaje sobie sprawy z kruchości ludzkiego życia, z tak powszechnie dotychczas lekceważonej prawdy, że człowieka nie można wyleczyć ze śmierci. Zaiste „rozwiewa się paradygmat cywilizacyjny”, pęka też paradygmat medycyny. Zaczynamy sobie zdawać sprawę, że nie jesteśmy panami stworzenia. Wszystko to dzięki wyjątkowemu naturalnemu eksperymentowi, w którym jako ludzkość jesteśmy jednocześnie uczestnikami i obserwatorami. Jego okoliczności i warunki są dość niezwykłe, a próby manipulacji raczej chaotyczne. Autor tego eksperymentu pozostaje anonimowy, a projekt nie uzyskał akceptacji żadnej komisji bioetycznej. Mimo to wydaje się, że jego wyniki będą miały bezprecedensowy wpływ na losy całego świata. Dotyczyć będą teorii i praktyki, medycyny i ekonomii, etyki i pedagogiki, psychologii i socjologii. Wydaje się, że nic już nie będzie takie samo – ani gospodarka, ani polityka, ani nawet religia. W tym kontekście w jeszcze bardziej niezwykły sposób jawi się wcześniejszy tekst Olgi Tokarczuk – jej przemowa noblowska z 7 grudnia 2019 roku, a więc sprzed pandemii COVID-19.
Autorka nadała jej tytuł „Czuły narrator”.3 Wtrącanie się do narracji Noblistki byłoby nie tylko uzurpacją, ale też zwykłą bezczelnością, jednak czytając ten olśniewający utwór po 5 miesiącach od jego ukazania się, chciałoby się dodać podtytuł, zawarty zresztą i wytłuszczony w tekście: „Coś jest ze światem nie tak”. Ta konstatacja nie jest wprawdzie nowa – wiele osób myślało i myśli podobnie, lecz sposób przedstawienia problemu, a także wynikający z nadzwyczajnych okoliczności zasięg oddziaływania czynią z tego tekstu zjawisko całkowicie wyjątkowe. Autorka przemawiająca z katedry w gmachu Akademii Szwedzkiej zwraca się do całego świata, a cały świat (no, prawie cały) wysłuchuje z zapartym tchem jej przemyśleń na temat literatury, lecz lekarzowi trudno się oprzeć pokusie zinterpretowania tego tekstu przez pryzmat swojego zawodu. Dlatego pozwalam sobie zwrócić uwagę na kilka wyimków, na których podstawie można dostrzec podobieństwa i różnice między literaturą a medycyną.
Trudno nie zgodzić się z Autorką, że „[to], jak myślimy o świecie i (...) jak o nim opowiadamy, ma (...) olbrzymie znaczenie”, i że „nie mamy jeszcze gotowych narracji nie tylko na przyszłość, ale nawet na konkretne «teraz»”. Mimo że większość informacji trafia do naszego mózgu jako obraz, a mózg przetwarza obrazy wielokrotnie szybciej niż słowa, „świat jest stworzony ze słów”. Przecież „Na początku było Słowo” [J 1,1].
Wspólnym problemem literatury i medycyny jest to, że „brakuje nam nowych sposobów opowiadania o świecie”. Nie da się zapobiec dehumanizacji medycyny, używając języka sprzedawcy reglamentowanych procedur i strażnika społecznych lub upaństwowionych kolejek. Języka, w którym pacjent opisywany jest jako bierny przedmiot w diagnozującym go i leczącym systemie, nie zaś jako aktywny podmiot, zdający sobie sprawę z wartości swojego zdrowia i umiejący o nie zadbać. Języka, który nie rozróżnia „posuwania się w latach” od starzenia się. Parafrazując słowa Zbigniewa Herberta z wiersza „Potęga smaku”: literatura może być pomocna w medycynie, a lekarz może się wiele nauczyć od pisarza.
Nie może jednak bezkrytycznie korzystać z każdej figury stylistycznej. Noblistka pisze: „Bohater paraboli jest bowiem zarazem sobą, człowiekiem żyjącym w określonych warunkach historycznych czy gospodarczych, a jednocześnie wykracza daleko poza ten konkret, stając się Każdym i Wszędzie”. W medycynie sytuacja jest odmienna. Wydaje się nam często, że wielkie badania kliniczne stworzą uśrednionego chorego, któremu będziemy nadawać imię swojego pacjenta. Tymczasem taki uśredniony pacjent nie istnieje. Każdy człowiek jest niepowtarzalną jednostką nie tylko psychiczną, ale też fizyczną, jest sam dla siebie wzorem i osobnym podmiotem, nawet jeżeli nosi w sobie jakąś aberrację genetyczną. Według Noblistki w literaturze „brakuje (...) parabolicznego wymiaru opowieści”. Opowieść paraboliczna jako uogólnienie może być w medycynie przydatna, tyle że w praktyce klinicznej konieczna jest indywidualizacja przedstawianych treści. Obecna pandemia bardzo dobitnie nam to uświadamia, kiedy obserwujemy wyzdrowienia stulatków i zgony zdrowych do tej pory młodych ludzi z powodu tej samej (?!) choroby.