Za tydzień, może za nieco dłużej będziemy mieć tysiąc potwierdzonych przypadków zachorowań – mówi minister zdrowia. Tysiąc pacjentów w stanie wymagającym hospitalizacji to jeszcze nie jest koniec świata, nawet dla polskiej ochrony zdrowia. Pojawiają się jednak uzasadnione pytania o następny etap.
![](https://adst.mp.pl/img/articles/www/covid19/covid19-aktualnosci/sta200312-006-procpoz.jpg)
Laboratorium wykonujace testy na obecność SARS-CoV-2 w Olsztynie. Fot. Arkadiusz Stankiewicz / Agencja Gazeta
Po pierwsze: co z tymi testami?
Obawom, że Polska właśnie wkracza na ścieżkę Włoch z ich tragicznym bilansem zachorowań, ale przede wszystkim zgonów, dał wyraz prof. Robert Flisiak, prezes Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych, który rekomenduje, wzorem Korei, badanie wszystkich obywateli i wykonywanie tzw. szybkich testów kasetowych – mniej czułych i swoistych od testów PCR, które są przeprowadzane w laboratoriach, ale jednak pozwalających wychwycić duży odsetek zakażonych i ich odpowiednio wcześnie izolować. Ministerstwo Zdrowia nie mówi „nie”, jednak pod warunkiem, że testy uzyskają rekomendację WHO. Tej na razie nie ma.
Na 13 marca, przed południem, w polskich laboratoriach przebadano niespełna 2,9 tysiąca próbek. Potwierdzone przypadki, zdaniem specjalistów, to znikomy procent faktycznie zakażonych. Minister zdrowia już w ubiegłym tygodniu zapowiadał radykalny wzrost liczby wykonywanych testów (i rzeczywiście, przyrost jest zauważalny, ale jeszcze nie zbliżyliśmy się do 2 tysięcy testów dziennie, a o takich mocach mówił niedawno rzecznik resortu zdrowia).
Problem w tym, że według informacji dostępnych na stronie Ministerstwa Zdrowia wykonanie testu jest uzasadnione tylko w przypadku wystąpienia objawów oraz podwyższonego ryzyka związanego z pobytem w kraju (regionie), w którym występują zachorowania lub kontaktem z osobą, która z takiego kraju wróciła. Polska ma już jednak status kraju „local transmision”, więc zasadniczym kryterium powinny być objawy, towarzyszące infekcji, zaś uzupełniającym – kontakt z osobą, u której potwierdzono koronawirusa (i w związku z tym konieczna jest kwarantanna).
Nie do końca jest zrozumiały argument ministra zdrowia, że Polska jest w tej chwili na takim etapie rozwoju epidemii, na jakim np. Francja była dwa tygodnie temu i dlatego mamy mniejszą liczbę wykonywanych testów.
26 lutego, jak podaje strona worldometers.info (a więc mniej więcej dwa tygodnie temu), we Francji wykonano nawet mniej testów niż w tej chwili jest wykonanych w Polsce (762) i – uwzględniając liczebność Francji (o ponad 20 mln więcej mieszkańców) – możemy sobie w ten sposób poprawiać samopoczucie, tylko – to chyba nie najlepszy sposób. Bilans Francji po tych 16 dniach to niemal 2,9 tysiąca potwierdzonych przypadków i 61 zgonów.
W tym samym czasie Niemcy, którzy zdaniem epidemiologów radzą sobie znacząco lepiej w ciągu ostatniego tygodnia wykonali – wyłącznie w poradniach lekarskich – ponad 35 tysięcy testów (obok tych wykonywanych w szpitalach), a tamtejsze laboratoria mogą sprawdzić dziennie 12 tysięcy próbek. Niemcy idą drogą Korei Południowej, która pod względem wykonywanych testów jest absolutnym rekordzistą (stan na 9 marca: 210 tysięcy testów) i podobnie jak Korea uruchamiają punkty, w których podróżujący samochodem – bez opuszczania pojazdu – mogą poddać się testowi, którego wynik jest znany po kilku godzinach. Niemcy mają więcej potwierdzonych przypadków niż Francja (choć nie jest to duża różnica) i dziesięciokrotnie mniej zgonów. Korea Południowa, która stanęła w obliczu gigantycznej epidemii (duże klastry związane z praktykami religijnymi) właśnie sygnalizuje, że epidemię udaje się zdusić, występują jedynie pojedyncze zachorowania.
W Polsce nadal próbki do laboratoriów (ich liczba rośnie, aczkolwiek nie we wszystkich województwach już działają) mogą wysyłać oddziały i szpitale zakaźne, do których powinni trafiać pacjenci, u których diagnozuje się zagrożenie koronawirusem. Zdarza się, że próbki pobierane są poza tymi placówkami, aczkolwiek nie jest to zgodne z rekomendacjami resortu zdrowia. Minister zapowiada, że uruchomione mają być dwie karetki w każdym województwie – mobilne punkty poboru próbek. Po taką karetkę będzie mógł zadzwonić np. lekarz POZ.
Po drugie: co z tym sprzętem?
Prof. Flisiak alarmował również w innej sprawie – dostępności, a raczej braku dostępności środków ochronnych i sprzętu w szpitalach zakaźnych. W podobnie alarmującym tonie wypowiedziało się w czwartek Prezydium NRL, zaś sygnały docierające ze szpitali wszystkich poziomów – od powiatowych po wysokospecjalistyczne – nie napawają optymizmem.
Środków ochrony nie ma, a szpitale, które na polecenie wojewodów przygotowały listy zapotrzebowania z kosztorysem mogą liczyć na dotacje pokrywające kilka, kilkanaście procent kwot. Resztę mają sfinansować we własnym zakresie. Minister zdrowia zresztą tego nie ukrywa, bo na konferencji prasowej w tym tygodniu mówił, że 100 mln zł, które rząd przekazał szpitalom (poza szpitalami, które są przekształcane w szpitale przeznaczone do leczenia COVID-19, te mają zostać w pełni zaopatrzone), to środki na pokrycie różnicy wynikającej ze wzrostu cen.