Rodzina chciała zrobić testy prywatnie, ale okazało się to niemożliwe. W ubiegłym tygodniu ojciec mężczyzny, który wrócił z Włoch, po powrocie ze Szczecina, gdzie przebywał w sprawach biznesowych, źle się poczuł. „Kolejnego dnia wybrał się do lekarza rodzinnego i dostał antybiotyk oraz leki na kaszel i zbicie gorączki. – Mimo tego tato był osłabiony, nigdzie nie ruszał się z domu od czwartku do poniedziałku. W poniedziałek rano było trochę lepiej, ale już wieczorem zaczął strasznie kaszleć, był siny, nie mógł złapać oddechu. Zadzwoniliśmy po pogotowie, podaliśmy wszystkie objawy. Dyspozytorka o nic więcej nas nie pytała, tylko powiedziała, że skoro tato jest pod nadzorem lekarza rodzinnego to nie wyśle po niego karetki. I żebyśmy zadbali o niego sami”.
Ostatecznie rodzina zawiozła chorego do najbliższego szpitala w Bełżycach. Jego stan był już bardzo poważny, syn relacjonuje, że z ojcem nie było praktycznie kontaktu. „Personel szpitala w Bełżycach postanowił zatrzymać 53-latka. Mężczyzna miał być siny, nie mógł złapać oddechu. Stwierdzono u niego zapalenie płuc, niedotlenienie, odwodnienie i bardzo niską saturację, czyli nasycenie krwi tlenem. Mężczyznę wprowadzono w stan śpiączki farmakologicznej i podłączono do respiratora. Jego stan jest określany jako ciężki. Wykonane badania potwierdziły zakażenie koronawirusem”.
Z informacji, jakie przekazał mediom wojewoda, wynika, że nikt nie poinformował personelu szpitala o tym, że mężczyzna jest „z kontaktu z potencjalnym zakażonym” w związku z czym wszyscy pracownicy szpitala, którzy się z nim zetknęli, są objęci kwarantanną. Sęk w tym, że wcześniej mężczyzna, który przywiózł wirusa z Włoch miał słyszeć, że skoro nie ma objawów, nie ma powodu do sprawdzania, czy jest zakażony.
To doświadczenia pacjentów. A patrząc z perspektywy pracowników, placówek medycznych?
We wtorek wieczorem Szpital Uniwersytecki w Krakowie ogłosił, że od środy odwołuje wszystkie planowe przyjęcia na oddziały zabiegowe i zachowawcze, a także wizyty w poradniach (nie dotyczy to pacjentów onkologicznych) – w związku z zagrożeniem epidemiologicznym oraz znaczącym ograniczeniem dostępu do środków ochrony osobistej dla personelu medycznego.
Wcześniej o brakach informowały inne szpitale – m.in. szpital z Zielonej Góry, w którym cały czas jest hospitalizowany polski „pacjent zero” i szpitale z Dolnego Śląska. O brakach środków ochrony mówią nie tylko lekarze ze szpitali, ale również poradni POZ i NPL.
Jednym z kluczowych punktów testu, jakiemu jesteśmy poddawani, są zasoby sprzętu (i kadr, ale w tym zakresie rzeczywiście z dnia na dzień nie można wiele zdziałać) niezbędnego dla pacjentów w stanie ciężkim. Minister zdrowia mówił w ostatnich dniach, że respiratory mamy policzone – jest ich w kraju 10 tysięcy. I że „duża część z nich” jest wykorzystywana na bieżąco. Pojawiają się pytania – jak duża? Czy jest to 60, 70 czy może 90 proc.? We Włoszech i w Niemczech lekarze już są zmuszeni do dokonywania wstępnej selekcji – sprzęt jest przeznaczony dla pacjentów „rokujących”. Czyli przede wszystkim – młodszych. Dramat polega na tym, że w tej chwili – choćbyśmy mieli pieniądze – respiratorów praktycznie kupić się nie da.
Wirus testuje też wiarygodność polityków – wszystkich, bez wyjątku. Bez wątpienia w tych testach mogą bardziej ucierpieć ci, którzy rządzą. Choć to nie jest przesądzone, wszystko zależy od tego, jak rzeczywistość zweryfikuje słowa. Dość nieoczekiwanie najbliższy utraty wiarygodności w ostatnich dniach okazał się marszałek Senatu Tomasz Grodzki, za sprawą prywatnego wyjazdu do Włoch. Lista grzechów i błędów popełnionych w tej sprawie jest wyjątkowo długa – od samej decyzji o wyjeździe w rejon podwyższonego ryzyka (i to w towarzystwie SOP), który w dodatku miał miejsce w dniach, w których parlament pracował nad specustawą o zwalczaniu koronawirusa i niedługo po tym, jak Senat egzaminował rząd ze stanu przygotowań do epidemii, przez zachowanie na lotnisku, gdzie marszałek niechętnie poddał się wymogowi wypełnienia karty lokalizacyjnej, po składane w tej sprawie wyjaśnienia i prezentację ujemnego wyniku na obecność patogenu.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że „krótkie wakacyjne wyjazdy” nie służą politykom opozycji już drugą kadencję, zwłaszcza zimą.