Godzina wybiła. Trzeba wreszcie zdobyć się na odwagę i dotknąć, choćby musnąć, wywołać ze strasznych otchłani podświadomości – problem najboleśniejszy z bolesnych. Najboleśniejszy – w każdym sensie: symbolicznym, metafizycznym i wreszcie konkretnym, literalnym sensie najboleśniejszy. Tylko mi nie mówcie, Panie i Panowie Doktorowie, że jeszcze nie wiecie, ach, że nie domyślacie się zupełnie, co też ja takiego mogę mieć na myśli! Przecież wiecie, wiemy...
Gdyby zapytać dowolnie wybraną Koleżankę albo Kolegę z naszej – dojrzałej – generacji, o najstraszliwszą traumę, o najupiorniejszą obsesję, o najpotworniejszy koszmar – doznany i powracający w złych snach – to niewątpliwie odpowiedź będzie jedna. Dentysta. Ból zęba, obezwładniający, odczłowieczający strach, trwoga zwierzęca, i w końcu, gdy bólu już wytrzymać się absolutnie nie da – wizyta u Dentysty. Dlaczego?
A najpierw: Dlaczego ten ból właśnie, ból zęba – jest bólem najokropniejszym, bólem, przy którym inne bóle wydają się fraszką, dlaczego on jest tym absolutnym – Królem Bólu? Przecie inne organa też mają tu swoje osiągnięcia i rekordy, też bolą, że się z tego bólu wyje... ale nie tak się jednak wyje, jak przy bolącym zębie się wyje... Co ten ząb ma takiego w sobie? Że tak boli, że tak przeraża? W wielkich, fundamentalnych dla naszej kultury i cywilizacji, księgach ludzkości – od samych naszych początków to właśnie jest zapisane! Niby wiemy, ale przypomnijmy: już w „Prawach” Hammurabiego (1792 p.n.e.!) powiada się: „Jeśli obywatel ząb obywatelowi równemu sobie wybił, ząb wybiją mu” (par. 20, przeł. M. Stępień). W Biblii – Stary Testament – niemal toż samo: „Oko za oko, ząb za ząb” (Księga Powtórzonego Prawa, 21,24 i inne miejsca ST). A w powszechnej literaturze?! Niech wystarczy jeden, z milijona!, cytat, ale z największego pisarza: „Jeszcze nie było mędrca na tej ziemi, co by cierpliwie ból zębów wytrzymał”. To Szekspir oczywiście, Miarka za miarkę, 1600, przeł. L. Ulrich. Czy – toutes proportions gardees – w genialnym Divertimencie stomatologicznym (klasyka gatunku i tematu!) Jeremi Przybora powiada: „...tu, w poczekalni stomatologicznej, znajduję raz jeszcze potwierdzenie dla tezy, że jedyne nam dostępne szczęście to nieobecność cierpienia. Czuję się tu szczęśliwy, bo wszystko dookoła przypomina mi, że nie bolą mnie zęby. To jest mój ogród Epikura”. A w cudownej pieśni oszalałych z bólu i trwogi pacjentów poeta daje – marmurową wręcz – maksymę-syntezę:
- „...wyjdziemy od dentysty
skąpani w szczęściu czystym,
jedynym rzeczywistym:
że nas nie boli ząb!”
Cóż jest takiego w tym właśnie jedynym bólu – i w tej trwodze jedynej – że aż do elementarnych i fundamentalnych filozoficznych uogólnień wiedzie? Że – choćby i poprzez paradoks – uświadamia uniwersalne prawdy o człowieku, o jego kondycji, o losie i przeznaczeniu... Ja tego nie wiem. I nie wierzę, że ktokolwiek wie. Wiem tylko, że tak jest. Kim tedy jest Dentysta? Stomatolog. Bo przecież nikt – nikt! – nie powie, że to lekarz jak inni. Specjalista, leczący nasze zęby, tak samo jak... no, na przykład kardiolog uzdrawia nasze serca, urolog – nery, a psychiatra – dusze... Nie, nikt tak nie powie. Co stanowi o absolutnej, totalnej wyjątkowości Stomatologa? Co buduje Jego mroczną aurę, Jego nieprzeniknioną Tajemnicę? Dlaczego Jego właśnie tak się boimy? Że ból najpotworniejszy bormaszyną zadaje? Ale inni – też zadają.
Więc... może to straszliwe, nawiedzające nas w koszmarach sennych – Jego instrumentarium. Świder – kleszcze – kozia nóżka – fotel dentystyczny... – samo wyliczenie tych narzędzi tortur jest unicestwiającm przeżyciem... A te mroczne krwawe epopeje bólu i strachu nieludzkiego, te opowieści o mękach na dentystycznym fotelu zaznanych, te – „leczenia kanałowe”, te „ekstrakcje totalne”, te „i skoczył mi kolanami na klatę i rwał oburącz bez narkozy”, te „sondowanie dziąsła”, te odyseje paradentozy, te poematy heroiczne o próchnicy... Dość! Wszyscy to znamy. Ale przecież – i to też przecie, nie rozumiejąc, wiemy – Stomatolog to ten, kto w końcu obdarowuje nas tym jedynym dostępnym człowiekowi szczęściem: że nas nie boli ząb. Jest tedy Stomatolog – Władcą Bólu (Dentysta-Sadysta), okrutnym Panem Cierpienia? Czy – boskim Dawcą Szczęścia, miłosiernym Szafarzem Ukojenia? Najpewniej – i jednym i drugim On jest. Sprawdza – w najokrutniejszych, ekstremalnych warunkach – nasze męstwo i trudne heroiczne człowieczeństwo? Albo – bezlitośnie obnaża w godzinie próby naszą nicość, słabość, tchórzostwo („Baba! Tchórz! Galareta! Łapie za świder! Płacze i po rękach całuje, żeby nie borować! Żebym cię więcej na oczy nie widział, szmato jedna! Won, mięczaku! – krzyczy w Divertimentum Dentysta do pacjenta, który okazał się niegodnym miana człowieka...). Więc – odsłania nam Stomatolog, uświadamia nam całą nagą prawdę o człowieku? O każdym z nas z osobna, i o całym rodzaju ludzkim? Byłbyż On tedy obdarzony – boską potęgą, władzą, mądrością? Ja tego nie pojmuję, nie jestem w stanie tej tajemnicy przeniknąć... I nikt nie jest w stanie. Ale niech też nikt nie waży się mówić, że Dentysta to lekarz jak inni... Najwspanialej o tej nieprzeniknionej tajemnicy pisze Miłosz:
-
Kto ty jesteś człowieku – zbrodniarz czy bohater?
Ty, którego do czynu wychowała noc.
Oto starca i dziecka w ręku dzierżysz los
I twarz twoja zakryta
Jak golem nad światem. (...)
Twoja jest waga i twój jest miecz.
Ty, ponad ludzką troską, gniewem i nadzieją
Ocalasz albo gubisz (...)
Trzykroć błogosławiony
Po trzykroć przeklęty
Władco dobra
Albo władco zła.
Otóż to. Wiersz co prawda nosi mylący tytuł, tytuł – kamuflaż: Do polityka, ale przecie – któż odważyłby się wprost napisać (i podpisać imieniem i nazwiskiem) Odę do Stomatologa?