Ładnie wypaść

Ewa Stanek-Misiąg

Z punktu widzenia dojrzałości moralnej, etycznej wielu z nas nie osiągnęło stadium dorosłego – mówi dr Aleksandra Piotrowska i ostrzega: Przekazujemy kolejnemu pokoleniu pałeczkę wątpliwej uczciwości i kierowania się zasadą „okazja czyni złodzieja”.


Dr Aleksandra Piotrowska. Fot. Archiwum rozmówczyni

Ewa Stanek-Misiąg: Dlaczego wyników tegorocznego konkursu matematycznego „Kangur”, który napisało bezbłędnie 3152 dzieci z klas pierwszych i drugich, 872 z klas trzecich i czwartych, 682 z piątych i szóstych, a w roku poprzednim na poszczególnych poziomach zaledwie 8, 16 i 16 nie uznano za sukces, a zamiast radości zapanował smutek?

Aleksandra Piotrowska: Tak jest, bo uznajemy za absolutnie niemożliwe i wykluczone, by w ciągu roku dokonał się tak ogromny postęp w edukacji naszych dzieci. Byłoby cudownie, ale to jednak nierealne, w związku z czym jedyny wniosek, jaki możemy wysnuć brzmi: dzieci nie były autorami tych prac.

Dopowiem, „Kangur” był w tym roku przeprowadzony zdalnie.

Tak, dzieci rozwiązywały zadania z domu. Myślę, że gdybyśmy w tym trybie przeprowadzili egzamin ósmoklasisty i matury, to też wyniki byłyby rewelacyjne, aczkolwiek nie w takim stopniu, jak w „Kangurze”, ponieważ w mniejszej liczbie domów znaleźliby się eksperci, którzy mogliby sugerować 15-latkowi, czy 19-latce poprawne odpowiedzi. To moim zdaniem jedyne ograniczenie. Mówię o tym lekko, ale to jest przerażające i niezwykle smutne.

Zdalne zdawanie egzaminów na studiach odbywa się z tego, co słyszałam, zbiorowo. Przychodzi się pomagać koleżance, koledze. Wygląda na to, że Polsce, nazywając rzeczy po imieniu, panuje przyzwolenie na oszukiwanie. Czym to tłumaczyć?

Są dwa toki interpretacyjne. Nie wiem, który gorszy. Ten bardziej optymistyczny i pozytywny mówiłby, że nie mamy za grosz zaufania do naszych szkół, do naszego systemu edukacyjnego, który traktowany jest zarówno przez dzieci, jak i przez rodziców jako oprawca. Jeśli tylko można się spod noża oprawcy wywinąć, należy to robić. Optymizm tej wersji polega na tym, że nie pozbawia nas ona, nas – Polaków uczciwości, z pola działań etycznych wyłącza jedynie porachunki z instytucjami edukacyjnymi. To by mogło tłumaczyć postawę, która nakazuje każdemu podpowiadać, dawać odpisywać prace domowe.

Musimy się trzymać razem przeciwko naszemu wrogowi?

Naszemu ciemięzcy. Tak. To jest jedna z możliwości. Przeczą jej jednak pewne fakty. Myślę np. o pladze nieuczciwie zdobywanych tytułów licencjata, czy magistra. Mamy różne narzędzia do wychwytywania tego, czy pracę napisano samodzielnie. Z wielką przykrością wspominam rozmowy, które prowadziłam jako promotor, ale też rzecznik dyscyplinarny ds. studentów z inteligentnymi, dorosłymi ludźmi utrzymującymi, że nie mają pojęcia jak to możliwe, że ich praca w 82% jest plagiatem. Twierdzili, że sami napisali wszystko od pierwszej do ostatniej litery, a ja przecież mogłam im wskazać, które strony, które akapity zostały przepisane słowo w słowo z którego tekstu.

Więc chyba jednak bardziej prawdopodobna jest druga hipoteza tłumacząca świetny wynik „Kangura”: z naszą przyzwoitością i uczciwością stało się coś niedobrego.

W rozwoju moralnym jest taki moment – on przypada na wczesne lata szkolne, między 8. a 12. rokiem życia – kiedy przechodzimy z niższego stadium rozwoju moralnego, które nazywa się moralnością heteronomiczną do stadium moralności autonomicznej. W niższym stadium moralnym – naturalnym dla dzieci – kierujemy się perspektywą nagrody albo wizją kary. O tym, czy jakieś zachowanie jest dobre rozstrzygają zatem inni. Ci inni decydują, czy wieczorem będziemy mogli sobie pograć na komputerze, czy nie, czy dostaniemy znaczek z buzią uśmiechniętą, czy smutną. Na tym etapie rozwojowym nagroda i kara przesądzają o tym, jakie zachowania uważam za dobre, wskazane, właściwe, a jakie nie. W stadium moralności autonomicznej kierują nami przyswojone przez nas normy moralne. Jeśli można tu mówić o karze, czy nagrodzie, to będzie to wyłącznie kara, czy nagroda wewnętrzna, nasze zadowolenie z siebie, poczucie, że zachowaliśmy się jak trzeba albo wprost przeciwnie, przeświadczenie, że postąpiliśmy nie fair. Tu wchodzi w grę sumienie. Z tego punktu widzenia rezultaty „Kangura” przedstawiają się dramatycznie.

Pokazują, że dorośli zachowują się jak dzieci?

Świadczą o tym, że z punktu widzenia dojrzałości moralnej, etycznej wielu z nas nie osiągnęło stadium dorosłego.

Mamy wyniki badań sprzed 30, czy już nawet 40 lat, które sugerują, że jeśli dorosły człowiek znajdzie się w sytuacji kompletnego braku kontroli i jest pewien, że nikt go nie obserwuje, to oszukuje, że hej. Łamie zasady tylko po to, żeby uzyskać jak najlepszy wynik. Zaznaczę, że w badaniu nie uczestniczyli więźniowie, tylko tak zwani normalni ludzie.

Czy to znaczy, że oszukiwanie leży w ludzkiej naturze?

Gdyby to była kwestia natury ludzkiej, to wszyscy byśmy postępowali w taki sposób, a tak nie jest. Tłumaczyłabym to sposobem wychowania.

W Polsce używamy słowa „ściąganie”, a nie „oszustwo”. „Ściąganie” brzmi niewinnie.

A nawet pozytywnie. To dowód braterstwa, gotowości do dzielenia się z drugim człowiekiem.

Używamy też takich słów, jak „wydał”…

Albo „zakapował”. Co najmniej jakbyśmy mówili o kierowaniu kogoś na Pawiak.

To jakaś skaza kulturowo-historyczna?

Myślę, że nie przeszliśmy w rozwoju nas jako społeczeństwa, narodu przez etap, w którym powszechnie, we wszystkich stanach i we wszystkich warstwach zaakceptowano by normy związane z postępowaniem fair. Lubimy się odwoływać do etosu rycerskiego. Przepraszam bardzo, w jakim procencie społeczeństwa rozwijany był ten rycerski honor? Lubimy myśleć o międzywojniu jako wspaniałym czasie triumfu morale polskiego żołnierza, polskiego oficera, zapominając o tym, co się działo wtedy w społeczeństwie, zapominając o Berezie Kartuskiej. Nie potrafię wskazać takiego okresu w historii Polski, w którym wpajano by powszechnie zasady przyzwoitości, przestrzegania umów. Kiedy człowiek poświęca całe dnie na walkę o biologiczne przetrwanie, to nie jest to dobry czas na taką naukę. „Biedny, ale uczciwy” to jest kalka, która niekoniecznie odpowiada rzeczywistości. Wychowanie całego społeczeństwa to praca, która wciąż jest przed nami.

Czy zdalna edukacja nie przesuwa jej w jeszcze odleglejszą przyszłość?

Nie da się tego wykluczyć, że pokus będziemy mieć nadal wiele. Znajdujemy się w tej chwili w sytuacji osoby, która stoi w rozkroku. Z jednej strony chciałaby móc myśleć o sobie, że jest wspaniała, szlachetna, uczciwa, zawsze postępuje fair, a z drugiej strony ma sporo okazji i możliwości, żeby postępując nie fair, przymykając oko na zasady lepiej wypadać, prezentować się w różnego rodzaju wyścigach, rankingach lepiej niż na to jej obiektywne siły i umiejętności wskazują.

Ale trzeba powiedzieć, że rywalizacja, przywiązanie ogromnej wagi do stopni, ustawianie do wyścigu zanim nauczymy się przestrzegania zasad to w polskiej szkole nie jest nic nowego.

Smutne wyniki konkursu matematycznego mogłyby być impulsem do zmian w polskiej szkole? Do przemeblowania systemu oceniania?

Kto, jeśli nie szkoła powinien dostrzegać przed sobą zadania edukacyjne, wychowawcze? Mądry nauczyciel potrafi wychować także rodziców. I powinien to robić.

Uważam, że wyniki „Kangura” powinny stanowić przedmiot obrad rady pedagogicznej w każdej szkole i że powinno się zacząć szukać ratunku, co zrobić, żeby polski rodzic zmienił swój stosunek do funkcjonowania szkolnego dziecka, do otrzymywania ocen. Musimy jednak pamiętać o tym, że nauczyciel w większości przypadków też jest rodzicem i dotyczą go te same pokusy, co rodziców, którzy nie są nauczycielami. Nie jestem pewna, czy możemy optymistycznie założyć, że nauczyciel jest zawsze niezłomny w kwestii zasad postępowania. Smutne to.

Zwróciła pani uwagę na to, jak wyglądają tablice na korytarzach naszych szkół? Te dekoracyjne, z pracami uczniów. Jakie to wszystko jest równiutkie, śliczniutkie, spod linijki, prawda? Czymś, co zachwyca mnie w szkole brytyjskiej, czy amerykańskiej jest to, że na wystawie prac dzieci wszystkie prace są pracami dzieci. Nikt ich nie poprawiał. Nie ma znaczenia, jak ważnych gości dyrekcja się spodziewa, czy burmistrza, czy ministra, jeśli dzieci miały coś przygotować, to na szkolnych korytarzach wiszą efekty dziecięcej działalności.

I widać niewprawną rękę.

Nie ulega wątpliwości, że prace nie były poprawiane.

Wie pani, my mamy zapotrzebowanie na to, żeby wytwory naszej pracy były świetne. A nasze dzieci – czy jesteśmy ich rodzicami, czy nauczycielami – świadczą o nas. Na każdym polu to widzę. Jedno z wydawnictw ogłosiło konkurs plastyczny. Rodzice, nauczyciele, wychowawcy przedszkolni czytali dzieciom wskazane książeczki, a zadaniem dzieci było narysowanie tego, co czują. Był duży problem, ponieważ niemal we wszystkich pracach widać było ingerencje dorosłych. A przecież nie wchodziły tu w grę oceny, świadectwo…

Dokąd nas to zaprowadzi?

Zmierza pani do smutnego wniosku. Przekazujemy kolejnemu pokoleniu pałeczkę wątpliwej uczciwości i kierowania się zasadą „okazja czyni złodzieja”. Nieuczciwość polega nie tylko na zafałszowaniu obrazu kompetencji dzieci w takim konkursie. My tym dzieciom pokazujemy też, jak należy postępować, żeby ładnie wypaść.

Ostatnia nadzieja w tym, że ktoś się po prostu zreflektuje?

Najpierw trzeba się uderzyć w piersi, aż zadudni i przyznać do tego, że sytuacja jest mocno niepokojąca. Powinniśmy zacząć kontrolować swoje zachowanie i wychowywać młodych ludzi w poczuciu przyzwoitości, ale bez zmian w szkole nie uda się tego zrobić, moim zdaniem. Musi zniknąć wizja relacji ofiara–oprawca. W takiej relacji sympatia z reguły leży po stronie ofiary. Chcemy pomagać słabszym. W relacjach ze szkołą wielu rodziców postrzega siebie, swoje dzieci jako słabszych, którym potrzebna jest pomoc, za wszelką cenę.

Smutna ta rozmowa.

Ale zawsze na koniec możemy jeszcze powiedzieć, że rodzice przyczyniają się do fałszowania wyników z…..miłości do dzieci! (śmiech)

Rozmawiała Ewa Stanek-Misiąg

Dr Aleksandra Piotrowska, psycholog, wykłada na Wydziale Pedagogicznym Uniwersytetu Warszawskiego, autorka książek m.in. „Szczęśliwe dziecko, czyli jak uniknąć najczęstszych błędów wychowawczych” (z Ireną Stanisławską), „Nastolatki pod lupą. Poznaj, by zrozumieć” (z Ewą Świerżewską).

08.07.2020
Zobacz także
  • Być rodzicem w czasie pandemii
  • Wzrok utopiony w smartfonie
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta