Zmiana premiera jest przesądzona, ale Beatę Szydło zastąpi nie Jarosław Kaczyński, a Mateusz Morawiecki – wynika z ostatnich przecieków z narad w kierownictwie Prawa i Sprawiedliwości, powtarzanych od poniedziałkowego wieczoru w mediach.
Premier Beata Szydło i wicepremier Mateusz Morawiecki. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
O możliwości zmiany na stanowisku szefa rządu mówiono już od kilkunastu tygodni, teraz wszystko wskazuje, że plany przechodzą w fazę realizacji. Wicepremier Mateusz Morawiecki odwołał wizytę w Brukseli, co komentatorzy odebrali jako potwierdzenie plotek, że do rekonstrukcji rządu lub co najmniej zmiany premiera może dojść nawet w tym tygodniu.
Dlaczego nie Jarosław Kaczyński? Prezes PiS, „od zawsze” namawiany przez współpracowników do zajęcia stanowiska szefa rządu wcale do tego zadania się nie palił, ale koronnym argumentem na „nie” najprawdopodobniej był jego stan zdrowia.
Politycy PiS przewidują, że rekonstrukcja rządu może być głęboka, ale jest bardzo prawdopodobne, że odbędzie się w co najmniej dwóch turach. A być może na początek w ogóle nie będzie zmian na stanowiskach ministrów, bo PiS wymieniając ministrów przyznałoby, że do tej pory sprawy wcale nie szły w tak dobrym kierunku, jak partia cały czas zapewnia. Morawiecki dostałby czas – na przykład trzy miesiące, do początku marca – na ocenę ministrów, i dopiero na wiosnę nastąpiłaby całkowita przebudowa gabinetu. Oczywiście, z możliwością wcześniejszych pojedynczych dymisji.
Taki scenariusz pozwoliłby uniknąć trudnych sytuacji na przykład w ochronie zdrowia. Konstanty Radziwiłł, mimo że dotychczasowe relacje resortów zdrowia i finansów najlepiej oddaje określenie „szorstka przyjaźń”, miałby zachować stanowisko ze względu na to, że PiS liczy się z wyjątkowo trudnym w zdrowiu początkiem roku. Akcja wypowiadania klauzul opt-out, sądząc po ostatnich dość nerwowych wypowiedziach szefa resortu zdrowia, przerasta zakładane rozmiary i ministerstwo dostrzega realną perspektywę paraliżu ważnych dla systemu ochrony zdrowia placówek. Nawet jeśli cały system będzie działał na dotychczasowych zasadach (czyli „jakoś”), akcja #stawiamynajakość obnaży i spotęguje jego niedoskonałości.
Zmiana ministra nic w tej chwili by nie dała. PiS nie ma wśród „rezerwowych” nikogo, kto swoim autorytetem mógłby choćby powstrzymać protest młodych lekarzy, nie mówiąc o skłonieniu do zmiany decyzji tych, którzy już klauzule wypowiedzieli. Najprawdopodobniej Konstanty Radziwiłł pozostanie więc na stanowisku po to, by jego rękami rząd próbował „zdusić” protest lekarzy, lub gdy już będzie znana skala protestu i jego potencjał, podać się do dymisji (lub zostać zdymisjonowanym), biorąc na siebie odpowiedzialność za sytuację.
Co ewentualna nominacja dla Mateusza Morawieckiego oznacza dla postulatów środowisk medycznych, w tym przede wszystkim dla projektu ustawy zwiększającej nakłady na ochronę zdrowia do 6,8 proc. PKB w ciągu trzech lat? Paradoksalnie, w tej ostatniej sprawie – niewiele, bo PiS i tak ten projekt ustawy chce w Sejmie zamrozić, być może nawet bez pierwszego czytania. Natomiast warto zauważyć, że partnerzy społeczni – w tym PZM i PR OZZL – przez wiele miesięcy domagały się bezpośrednich rozmów z Morawieckim, jako osobą najbardziej decyzyjną w sprawach finansów. Jako premier Mateusz Morawiecki będzie miał znacznie mniejsze możliwości unikania takich rozmów.