Nareszcie! Nareszcie problemy służby zdrowia dostały się na salony władzy. Choć konkretnie, to zaledwie do przedpokoju najważniejszego gabinetu Rzeczypospolitej. W najnowszym odcinku „Ucha prezesa” minister zdrowia Artur Barciś przychodzi do najważniejszej osoby w państwie z wielką prośbą. I jak prawdziwy minister odchodzi z...
Robert Górski, twórca "Ucha prezesa". Fot. Albert Zawada / Agencja Gazeta
Ale po kolei. Od miesięcy trwały spekulacje, czy twórcy satyrycznego serialu wpuszczą do TEGO gabinetu ministra zdrowia. – Na pewno, jest przecież barwną postacią – przekonywali jedni. – Wcale nie, za mało znaczy w partii i rządzie – mówili inni. A jeśli wpuszczą, to kto go zagra?
Koniec spekulacji. Minister zdrowia z problemami systemu pojawił się przed drzwiami prezesa. I tam, zdradzić trzeba puentę, pozostał.
Twórcom serialu trzeba pogratulować timingu. Mogło się wydawać, że dwa główne wątki odcinka, czyli przeciąganie liny między Nowogrodzką a Pałacem Prezydenckim w sprawie sądów oraz protest rezydentów są już lekko przestarzałe, a tu proszę! Akurat dziś Zofia Romaszewska sugeruje weto prezydenta do procedowanych właśnie w Sejmie już-nie-prezydenckich ustaw sądowych, no a w sprawie rezydentów... Cóż, trwa przedostatnia doba akcji wypowiadania klauzuli opt-out, a z meldunków napływających z kraju wynika, że za kilka tygodni (a może już wcześniej) minister zdrowia i rząd będą mieć naprawdę twardy orzech do zgryzienia. A może będzie to już rząd nie Beaty Szydło, tylko właśnie prezesa, który...
Wróćmy jednak do serialu. Artur Barciś jest jako minister zdrowia znakomity. Problem w tym, że przez większość czasu gra ministra, a nie Konstantego Radziwiłła. Stoi po stronie młodych lekarzy, rozumie ich problemy, walczy z kłamstwami na ich temat, próbuje wreszcie przekonać Najwyższą Instancję do racji protestujących. A że jest słaby? No cóż, chciałoby się rzec – z niewielkimi wyjątkami ministrowie zdrowia do politycznych gigantów w III RP nie należeli.
Minister Artur Barciś imponuje, gdy na obcesowe pytania prezesa: - Czemu ja pana nie znam? Czemu ci lekarze strajkują?, odpowiada: - Trochę mają racji. Słabo zarabiają. Dlatego przychodzę z wielką prośbą o pieniądze. Na wszystko jest, no to jaki problem, żeby i dla młodych lekarzy było?”.
Słyszy: - Nie mam! Nie dam! Oni mają nie strajkować! Im nie wolno! Jesteśmy wyspą szczęścia i tolerancji! Przeciwko temu się nie protestuje! Cholera, jak nie prezydent to rezydent! Smarkacze w okularach! Od protestów jest Solidarność, a Solidarność siedzi cicho!
Minister się nie poddaje! Posuwa się do polemiki z prezesem! – O, nic dziwnego, jak im pan tyle forsy dał za nic!
- Nie za nic, nie za nic – wyjaśnia prezes. – Nie za nic, tylko po to, żeby siedzieli cicho. To są dobrze wydane pieniądze.
- A kopalnie są po to – odważa się wtrącić minister Barciś – żeby wydobywać węgiel, czy żeby utrzymywać górników... Tu następuje lekkie załamanie, minister zdrowia bąka „przepraszam”, ale zaraz się mobilizuje i rzuca do ostatniej szarży: - Ale to jawnie niesprawiedliwe, żeby jedne grupy społeczne…
Nie wiadomo, co dokładnie chciał powiedzieć, bo prezes ucina dyskusję prostym pytaniem: - A pan woli dostać w głowę stetoskopem czy kilofem?
Minister dostaje – cały czas na stojąco, w przedpokoju – zadanie uspokojenia rezydentów. Zadanie ostatniej szansy, inaczej wyleci z rządu. I widzowi robi się autentycznie żal Barcisia, który musi się konfrontować nie tylko z prezesem, ale też efektami propagandy uprawianej przez telewizję publiczną. – Najedli się kawioru, a teraz głodują! – peroruje zza kontuaru pani Basia, najwierniejsza współpracownica prezesa, która rozmową umila ministrowi czas oczekiwania na powrót prezesa z Pałacu Prezydenckiego. – Mnie ich w ogóle nie jest szkoda. Niby tacy biedni, a po Kurdystanach żeby się ciągać, na eleganckie wycieczki jeździć, to ich stać!
- To nie jest tak… Zdaje się, że za dużo telewizji pani ogląda – mówi minister zdrowia.
- Że niby co? To chce pan powiedzieć, że telewizja kłamie? – dopytuje zszokowana pani Basia.
I tu wieje realizmem. – Nnnnie, nnnnie. Powiedzmy, że wyrównuje proporcje – mówi minister, nie wiadomo czy już Radziwiłł, czy jeszcze Barciś.
Wątpliwości nie ma żadnych, gdy na koniec spotkania prezes przechodzi do lustracji historycznej. – Z ładnej rodziny pan pochodzisz, panie kochanku. My dobrze pamiętamy, jak tam się w przeszłości zachowywali pana dziadek ze strajkiem – myli się freudowsko lider partii rządzącej.
A najwierniejszy z wiernych Mariusz, zwany Domofonem, po wizycie na Krakowskim Przedmieściu pozostający pod wpływem „Potopu” (dlaczego, dowiedzą się ci, którzy obejrzą odcinek „Kilof czy stetoskop) ryczy struchlałemu ministrowi prosto w twarz: - Obcym służysz, diable!
- To nieprawda. Ja zawsze byłem lojalny i ofiarny, panie prezesie – zapewnia minister. Bez wątpliwości – Konstanty Radziwiłł.