To było w zasadzie najgorsze. Coraz większa niechęć do rozmowy, brak zainteresowania otoczeniem. Stopniowe odchodzenie.
Fot. Pixabay.com
Zmiany
Miałem 16 lat. Siedziałem w swoim pokoju, kiedy podeszła Mama i powiedziała: – Chcę porozmawiać o Babci.
Leżała wtedy w szpitalu po operacji wymiany stawu biodrowego. Wyglądało na to, że wszystko jest dobrze: moja kochana Babcia zdrowiała, a przyczyna bólu nogi została wyleczona.
Ale Mama powiedziała: – Paweł, Babcia ma zmiany w kościach.
Chodziłem do klasy biologiczno-chemicznej, planowałem studia medyczne i wiedziałem, że jest tylko jeden rodzaj zmian – nowotworowe. Na nieme pytanie Mama odpowiedziała wyrazem twarzy – wystarczyło.
Zmieniło się wszystko. Lekarze powiedzieli, że przerzuty są prawie we wszystkich kościach. Co było początkiem choroby – nie wiadomo.
Niedowierzanie i strach
Ciężko było zaakceptować myśl o chorobie tak bliskiej osoby. Dlaczego ona? Pojawił się też strach: jak sobie z tym poradzić, jak zorganizować opiekę, co dalej?
Po powrocie do domu Babcia leżała w dużym pokoju. Rano toaleta, pielęgnacja rany po zabiegu, potem ćwiczenia – siadanie na łóżku, bardzo ostrożnie, by nie urazić nogi i ręki. Próby wstawania ciągle odkładaliśmy na później. – Przecież po zabiegu i pobycie szpitalu można być długo zmęczonym – tłumaczyliśmy postępujący u Babci brak sił. Trzy razy dziennie leki, posiłki (dopóki był apetyt). Wieczorem znów ćwiczenia, opatrunek. Sen.
Zrozumiałem wtedy, co oznacza stwierdzenie „złamanie patologiczne”. Według definicji to złamanie kości zachodzące pod wpływem drobnego urazu, czasem bez uchwytnej przyczyny. Dlatego podczas rehabilitacji, gdy Babcia oparła się lewą ręką o łóżko, pękła kość promieniowa. Bolało tak, że ręka musiała zostać unieruchomiona.
Początki bólu
Najbardziej dokuczała Babci noga. Prosiła, by ją unosić zgiętą w biodrze i wyprostowaną w kolanie. Trudno było znaleźć dogodną pozycję: ułożenie regulowaliśmy o milimetry, by tylko złagodzić dolegliwość. Podkładaliśmy poduszki, piankowe klocki, trójkąty.
W końcu przyszedł czas na morfinę, którą nazywaliśmy „mieszanką”. Była gorzka, więc Babcia przyjmowała ją przeważnie w soku pomarańczowym. „Mieszanka” pomagała, ale w miarę upływu czasu dawki musiały być coraz większe. Potem, kiedy zaczęły się problemy z karmieniem, morfinę trzeba było podawać podskórnie. Czasem Babcia prosiła: „dajcie mi jeszcze trochę, proszę”. Jednak po długim stosowaniu pojawiły się działania niepożądane.
Kamienie kałowe
Od jakiegoś czasu Babcia się już nie wypróżniała. Stolec trzeba było usuwać ręcznie. Pamiętam, jak siedziałem na podłodze na korytarzu i słyszałem płacz Babci przy wyciąganiu kamieni. Płacz przechodził w krzyk. Też wtedy płakałem.
Apetyt Babci słabł, aż zanikł prawie zupełnie. Bywały chwile, że miała ochotę na coś konkretnego. Ale kiedy ktoś z nas miał wyjść do sklepu, Babcia protestowała. Chciała, żeby wszyscy byli w domu.
Chwile apetytu łączyły się niestety z wymiotami. Kiedy prosiła o krupnik, miała na niego dużą ochotę, już po paru łyżkach wszystko zwracała.
Odleżyny
Zawsze będę pamiętał ten specyficzny zapach: rany i środka odkażającego.
Przekładaliśmy Babcię z boku na bok, natłuszczaliśmy skórę, kupiliśmy specjalny materac – ale odleżyny i tak się pojawiły. Ta największa, w okolicy krzyżowo-lędźwiowej, której kanał biegł wzdłuż kręgów kręgosłupa, goiła się najtrudniej. Dzięki pielęgnacji przynajmniej się nie powiększała.
Gaśnięcie
To było najgorsze. Coraz większa niechęć do rozmowy, brak zainteresowania otoczeniem, ćwiczenia już tylko bierne, wykonywane przez kogoś. Stopniowe odchodzenie.
Kiedy z dnia na dzień Babci było coraz mniej, tym większą radość sprawiała nam choćby jednym słowem czy uśmiechem.
Potem był udar. Babci opadł kącik ust, nie mogła poruszyć ręką ani nogą. Nie do końca rozumiałem, co to oznacza. Wierzyłem nawet, że wszystko się cofnie. Przecież takie rzeczy się leczy, i to skutecznie!
Spodziewane zaskoczenie
Usłyszałem ten głębszy oddech około pierwszej w nocy. Powtarzałem matematykę, bo opuściłem kilka dni w szkole, żeby pomagać przy Babci. Było wtedy dobrze – tak mi się wydawało. Co prawda Babcia już nie mogła z nami rozmawiać, ale odleżyna zaczęła się goić, szło ku lepszemu. Liczyłem, że Babcia będzie z nami jeśli nie przez lata, to przynajmniej miesiące.
Ale to był ostatni oddech.
Czas
Mam teraz 25 lat, jestem po studiach medycznych. Wydarzenia te nadal są bardzo żywe w mojej pamięci. Pamiętam poczucie bezradności. Teraz wiem, że z wieloma problemami, z którymi wtedy się zetknąłem, można walczyć, a nawet im zapobiegać.
Emocje są normalne, nie należy się ich wstydzić ani w sobie tłamsić. Można, a nawet trzeba wykrzyczeć je całemu światu, a nawet opowiedzieć o nich nieznajomemu. Nie chodzi o cudowne rady, ale o bycie wysłuchanym. Bo kiedy podzielimy się problemami, staną się mniejsze.
Z bólem można wygrać. Na różne rodzaje bólu pomagają różne leki: trzeba je dobierać indywidualnie, włączać odpowiednio wcześnie, niekiedy łączyć.
Z wieloma problemami radzimy sobie instynktownie, tak jak ze zmniejszonym apetytem chorego: podaje się mniejsze porcje i częściej, proponuje smakołyki, bez wmuszania. Odleżynom można zapobiegać zmieniając pozycję ciała, a materac przeciwodleżynowy stosując od razu. W miarę możliwości należy jak najczęściej ćwiczyć: poprawia to ukrwienie, zmniejsza ucisk w danych miejscach ciała, dodaje optymizmu. Bo nawet najmniejsze sukcesy cieszą chorego i opiekunów.
Najważniejsze, a zarazem najtrudniejsze są cierpliwość i bliskość. Łatwo mi teraz mówić: byłem, przeżywałem, pomagałem... A przecież wiele razy mnie zabrakło: ze strachu, lenistwa, zmęczenia. Opieka nad chorym jest trudna i nie można się obwiniać, gdy w pewnym momencie zabraknie sił. Jesteśmy tylko ludźmi. Tylko i aż ludźmi.
Zawsze jednak trzeba pamiętać, że bliskość, obecność, dotyk i uśmiech, ofiarowane bliskim w ostatnim okresie ich życia, zostaną z nami na zawsze. Jako najlepsze wspomnienia.