"Teraz ciągle ktoś wokół umiera" - strona 2

10.05.2021
Paweł Skawiński

Delhi jest takim stanem, gdzie nie ma wszystkich ministerstw i za pewne funkcje władz odpowiada rząd centralny. Delhi miało być zielonym miastem, bez przemysłu, żeby było jak najmniej zanieczyszczeń. Miastem parków, pasów zieleni, ze wspaniałym metrem, ośrodkiem kultury i nauki. Dlatego Delhi nie ma wytwórni tlenu i jest w tak złej sytuacji.

Z kolei przyległy do Delhi, najliczniej zamieszkany stan Uttar Pradeś jeszcze mniej więcej tydzień temu miał niską liczbę przypadków, bardzo mało zachorowań. Ale tam statystyki nie są prowadzone prawidłowo. Kilka tygodni wcześniej odbywały się tam wybory na szczeblu samorządowym, gdzie nauczyciele siedzieli w komisjach wyborczych. Dziennik „Hindustan Times” podał, że przynajmniej 700 nauczycieli zmarło tam na COVID-19. Tamtejsze szkolnictwo straciło tylu nauczycieli, nie mówiąc już o siedmiuset rodzinach, które nie mają jednego z żywicieli.

Jednocześnie zezwolono, żeby odbyła się Kumbh Mela, ogromna pielgrzymka nad Ganges, połączona z rytualną kąpielą. Właściwie Kumbh Mela, która odbywa się raz na 12 lat, przypadała na 2022, ale ją przyspieszono, bo według astrologów obecny rok był bardziej pomyślny. Władze stanowe entuzjastycznie poparły pomysł. Jeden znajomy tłumaczył mi wtedy, że sytuacja epidemiologiczna jest już dużo lepsza, bo władze na pewno nie włączyłyby się w organizację tego święta, gdyby było inaczej. Do tej pory nie udało mi się namówić tego znajomego na szczepienia.

Jak sobie radzą delhijczycy? Dr Randeep Guleria, dyrektor szpitala uniwersyteckiego AIIMS, prosił publicznie o wstrzymanie się od kupowania leków i tlenu na czarnym rynku.

Tlen wykupują nie tylko spekulanci, ale również ludzie, których nie przyjęto do szpitali z braku miejsca i dla których jedynym ratunkiem jest opieka lekarska za pośrednictwem telemedycyny. Jedna osoba u nas w domu już ósmy dzień jest podłączona pod koncentrator tlenu. Dostaje leki i zastrzyki, stan jest stabilny, ale nadal ciężki. Ma zajęte płuca. Szansa na umieszczenie naszego chorego w szpitalu jest praktycznie zerowa. Z drugiej strony w niedzielę z wielu szpitali, a nie tylko ze szpitala, gdzie jest mój szwagier, dyrekcja dzwoniła do rodzin z prośbą o tlen. Mówili, że mają tylko tlen do południa, bo rząd nie dostarczył przydziału i każda rodzina, która ma w szpitalu pacjenta, musi zorganizować tlen.

Nawet nie wiem, ile to kosztowało, ale na szczęście mamy ogromną rodzinę i się udało. Innym razem mój mąż musiał szukać remdesiwiru, bo w szpitalu się skończył. Po prostu, to są takie sytuacje.

Indyjskie media codziennie opisują ludzkie tragedie.

To, co podają największe gazety, nie jest przesadzone. Mąż, jak chodzi po szpitalach, rozmawia z ludźmi i widzi, jaka jest sytuacja. Do niektórych szpitali nie pozwalają wnosić telefonów, żeby nie robić zdjęć i nie gromadzić dowodów na to, że coś jest nie tak.

Młoda dziewczyna opowiadała mężowi, jak jej mama była na oddziale intensywnej terapii w ogromnym, państwowym szpitalu specjalistycznym w samym centrum Delhi, przeznaczonym do leczenia COVID-19. Leżała na ogromnej sali, wspólnej dla mężczyzn i kobiet, z jedną łazienką, i nikt się nią nie interesował. Po trzech dniach rodzina dowiedziała się, że nikt jej nie zmienił pampersów i cała była oblepiona odchodami i krwią. Nie dostawała jedzenia, a tlen spadł do czterdziestu procent. Udało im się ją stamtąd zabrać. Teraz jest w tym małym szpitalu, tym samym, co mój szwagier.

Albo drugi przypadek. Jeden pan mówił, że jego mamę przyjęli do szpitala, gdzie leżała wcześniej jej siostra. I na to zwolnione łóżko ją przyjęli. Ale nie powiedział mamie, że jej siostra nie żyje. Żeby się nie załamała. Takie tragedie.

W szpitalach brakuje miejsc.

Nie ma znaczenia, czy ktoś ma pieniądze, czy nie ma. Czy stara się o przyjęcie do szpitala prywatnego lub państwowego, czy to mały, czy duży szpital – to nie ma znaczenia.

W szpitalach państwowych, które są w naszej okolicy, ludzie koczują przed budynkami podłączeni do butli z tlenem, aż się zwolni miejsce, albo tam po prostu umierają. Podobnie jest w szpitalach prywatnych, jedyna różnica to to, że lepiej sytuowani chorzy zostali przywiezieni pod szpital przez rodzinę własnym samochodem.

Ci ostatni to wszystko ludzie majętni. Gdy mówię „majętni”, chodzi mi o ludzi, którzy mają większe zasoby niż przeciętny obywatel i oni też nie mogą nic zrobić w tej sytuacji. Nawet jeśli ktoś ma wykupione najlepsze ubezpieczenie zdrowotne, to i tak nie dostanie się do szpitala, bo po prostu nie ma wolnych łóżek. To co może zrobić biedniejsza osoba na ulicy? Może tylko tam umrzeć.

Wczoraj byłam tak tym wszystkim załamana. Tutaj jest jak w czasie wojny, człowiek jest całkowicie bezsilny, zdany sam na siebie, nikt tu nic nie poradzi, dopóki nie będzie jakichś jasnych wytycznych czy systemowego działania. Inaczej to można tylko żyć i czekać. I mieć nadzieję, że będzie lepiej.

Rozmawiał Paweł Skawiński

strona 2 z 2
Aktualna sytuacja epidemiologiczna w Polsce Covid - aktualne dane

COVID-19 - zapytaj eksperta

Masz pytanie dotyczące zakażenia SARS-CoV-2 (COVID-19)?
Zadaj pytanie ekspertowi!