Cena, jaką się płaci za sposób walki z pandemią, to zgony. Wszystkie zgony, nie tylko te spowodowane przez COVID-19. A ta statystyka w Polsce wygląda znacznie gorzej niż w innych krajach. Nie wspominając już o problemach, jakie mnóstwo ludzi będzie miało z powodu długotrwałych efektów choroby – szacuje się, że dotknie to ok. 10-15 proc. osób, które przeszły infekcję koronawirusem. Mówimy o milionach ludzi. Polska zapłaciła przede wszystkim za wolność podczas czwartej fali – mówi w wywiadzie udzielonym "Dziennikowi Gazecie Prawnej" prof. Tyll Krüger, Katedra Automatyki, Mechatroniki i Systemów Sterowania Politechniki Wrocławskiej, szef grupy MOCOS (Modelling Coronavirus Spread).
– Druga i trzecia fala zostały powstrzymane dzięki obostrzeniom, nie dzięki naturalnemu procesowi „nasycenia”, w wyniku którego wirus nie ma już kogo zakażać. Gdybyśmy wprowadzili restrykcje dwa do trzech tygodni wcześniej, uniknęlibyśmy nawet połowy zgonów – uważa prof. Krüger.
– Kłopot jest jeszcze jeden, typowo polski. Średnia liczba osób w gospodarstwie domowym – chodzi o to, że w Polsce jest o wiele mniej jednoosobowych gospodarstw domowych. W Polsce nadal są domostwa wielopokoleniowe; jest ich więcej niż chociażby w krajach nordyckich czy Niemczech. To bardzo ważny parametr, bo ludzie w domach zakażają się bez względu na obowiązujące restrykcje. W praktyce znaczy to tyle, że musimy reagować na przebieg pandemii szybciej i ostrzej niż kraje, gdzie wartość tego parametru jest niższa. Więc nawet jeśli zdecydujemy się na wprowadzenie takich samych obostrzeń, to i tak nie możemy liczyć na taki sam wynik. Dla przykładu z naszych wyliczeń wynika, że w Polsce z tego względu obostrzenia powinny być mniej więcej o 30 proc. ostrzejsze niż w Niemczech – dodaje ekspert.
Boję się sytuacji, że znienacka, z dnia na dzień, dowiemy się, że mamy 100 000 zachorowań i nie będzie czasu na reakcję – przyznał ba antenie TOK FM dr Paweł Grzesiowski. Ekspert Naczelnej Rady Lekarskiej ds. COVID-19.