"To zamknięcie, które pozwala na działalność fabryk, pozwoli otworzyć ostrożnie szkoły po 15 listopada i nie pozwoli ludziom pogrążyć się w izolacji" - podkreślił minister zdrowia Frank Vandenbroucke. Zaostrzenie środków, tłumaczone "krytyczną" sytuacją w szpitalach, nie obejmuje ograniczeń w poruszaniu się i podróżowaniu.
"Nasz kraj znajduje się w stanie zagrożenia sanitarnego. Presja na szpitale jest ogromna, a pracownicy służby zdrowia każdego dnia podejmują nadludzkie wysiłki, aby ratować ludziom życie" - podkreślił premier De Croo. Jak powiedział, zakłada się, że w połowie listopada "na oddziałach intensywnej terapii znajdzie się 2800 osób".
W Belgii jest obecnie hospitalizowanych więcej pacjentów z koronawirusem niż na początku wiosny, w szczycie pierwszej fali. Ten 11,5-milionowy kraj miał w piątek w szpitalach 6187 pacjentów, w tym 1057 na oddziałach intensywnej terapii. W ciągu ostatniego tygodnia odnotowano ponad 100 tys. nowych zakażeń, średnio ponad rekordowych 15 tys. dziennie.
Od połowy października telepraca znów stała się regułą, wprowadzono godzinę policyjną między północą a 5 rano, a kawiarnie i restauracje są zamknięte.
W ubiegłym tygodniu De Croo ogłosił nowe ograniczenia dotyczące sportu i rekreacji, pozostawiając otwarte sklepy i szkoły. To wyważone podejście spotkało się z falą krytyki. Kilka godzin później władze pięciu prowincji Walonii, części francuskojęzycznej kraju, zaostrzyły te środki. Godzina policyjna została wydłużona od 22 do 6 rano. Zamknięto kampusy, a wizyty w domach spokojnej starości ograniczono do jednej osoby.
1,2-milionowy region Brukseli poszedł tym samym śladem, przedłużając godzinę policyjną i wprowadzając zamykanie sklepów o godz. 20, a także zakaz działalności kulturalnej i sportowej.